opener, opener... jak zapewne każdy uczestnik blogosfery, napiszę wam o nim; tylko inaczej.
02.07.2013r. wieczorem okazało się dopiero, że jedziemy na jakże fascynujące wydarzenie, jakim jest 'heineken open'er festival'.
szybie pakowanie i nad ranem wyjazd. 5h stania w pociągu jak sardynki w puszce, mając za korytarzowych 'współpodróżników' wiek średni zakrapiany alkoholem, starsze panie co chwila przepychające się do toalety (gdzie bez lewitacji pozostałych pasażerów, przepuszczenie ich było niemożliwe) oraz jakże agresywnego 'kogoś', który chciał zrównać wszystkich z ziemią. dobra. dojechaliśmy. bezcennym jest znalezienie miejsca na polu namiotowym, w momencie, gdy okazuje się, iż jakże potrzebne kijki, do wybudowania tego kilkudniowego 'domku', zostały w rodzimym mieście. hahaha. no cóż. zapieprzanie przez kolejne 5h po gdyni spowodowało, że ostatecznie znaleźliśmy namiot made in tesco. mała klitka, na dodatek 'jelly bean' w kolorowe cukierko-fasolki ;) niestety zmarnowaliśmy przez to całe otwarcie festiwalu i wszystkie koncerty pierwszego dnia. no cóż.
szczerze.?! mimo, iż nie był to mój pierwszy opener, jakoś nie potrafiłam się w nim odnaleźć. przerażało mnie to, że większość ludzi pojechało tam, by się pokazać, a nie posłuchać dobrej muzyki. po co tylko wydawać tak straszną ilość pieniędzy, tylko i wyłącznie na to, by przejść się dwa razy po lotnisku, zrobić kilka zdjęć i jechać (sądzę, iż w większości przypadków do hotelu). nie wiem, może ja tak nie umiem, albo może za stara już jestem, ale wytłumaczcie mi jedno: jak ci wszyscy 'lanserzy' to robią, że zawsze wyglądają perfekcyjnie, ubrani w najdroższe ciuchy i miliardy warstw (oczywiście z kaloszami, a w niektórych przypadkach nawet SZPILKAMI, włącznie) przy 30' upale.?! ja najchętniej chodziłabym cały czas w piżamie, albo dresie, bo przecież człowiek idzie na koncert się bawić, skakać, tańczyć, a nie tylko być. nie mogłabym założyć w takie miejsce jakiś 'lepszych' ciuchów, bo zamiast skupiać się na koncercie myślałabym cały czas o tym, czy czasem się nie pobrudzę, coś mi się nie podrze, czy ktoś mnie nie przypali, bądź nadepnie.
niesamowitym zjawiskiem jak dla mnie były (tak sądzę) 14-16 letnie dziewczyny, które już godzinę przed koncertem arctic monkeys pchały się pod scenę tak, że barierki wbijały im się w ich kościste ciałka, a w momencie, gdy tylko zaczęli grać i robiło się gorąco (miliardy ludzi napierające z każdych stron, do tego stopnia, że w pewnym momencie zrobiło się coś na miarę grupowego pogo) robiły sobie zdjęcie na tle sceny i uciekały. nie jarzę. jeśli chodzi o rihannę: hmm... na jej koncert czekałam równie 'podjarana' i sobie trochę poczekałam, ponieważ gwiazdka spóźniła się prawie godzinę (w momencie, gdy została wygwizdana, wyszła na scenę). nie będę was oszukiwać. koncert nie był jakiś zajebisty. większość piosenek leciało z playback'u, a wokalistka brzdękała coś tam raz po raz. kilka razy zdarzyło jej się zejść ze sceny (przynajmniej tak mi się wydaje), a na końcu znacząco seplenić. najwyraźniej była ostro wcięta, co było widać na zbliżeniach twarzy. ogólnie szału nie było, a zdecydowanie najlepszym koncertem na całym tym przedsięwzięciu był koncert marii peszek. takich artystów powinniśmy mieć.! przekazywała swoje teksty całą sobą, a na dodatek, widać było, że naprawdę jest tu dla nas wszystkich. świadczy o tym chociażby kilkugodzinne bisowanie. wow.
dobra już tak na koniec. podsumowanie: w kwestii openerowskiej ten ciężko zbierany przeze mnie, przez ponad pół roku 1000 zł wolałabym wydać na coś innego jeśli wiedziałabym co mnie czeka. zwłaszcza, że tydzień żywienia się suchą bułką z pasztetem, stania po 30 min w kolejce do tojka, prysznice w lodowatej wodzie, spanie na chyba najtwardszej górce w moim życiu i odczuwanie dyskomfortu powodowanego przez oglądanie lanserów, do najwspanialszych nie należy. niemniej jednak młodość ma swoje prawa i ma to swój urok. pod względem mentalnym i emocjonalnym, jaki dostałam gratis, w ogóle nie tyczącym się festiwalu - warto było wydać każde pieniądze.
na fashion stage, jak również na tych innych dziwnych rzeczach nie byłam. byłam tam dla koncertów, więc sprawozdania ode mnie na ten temat nie usłyszycie. natomiast mam nadzieję, że bedę miała wspaniałe zdjęcia, które robiłam zenitem. w piątek powinny być już wywołane, więc pojawi się kolejny post (o ile wyjdą). na chwilę obecną mam dla was tylko 7 zdjęć robionych telefonem i filmik z koncertu rihanny. nagrałam dla was 3/4 koncertu z super 'widoku' (k. :*), ale coś się stało i się zesrało. nie ma. jakoś na początku udało mi się nagrać jeszcze jeden, krótszy. o wiele gorszy, dodatkowo musiałam go przekonwertować, co pogorszyło jego jakość o kolejne 40%, ale dźwięk spoko. enjoy. dzięki wytrwańcom, którzy doczytali do końca :*
02.07.2013r. wieczorem okazało się dopiero, że jedziemy na jakże fascynujące wydarzenie, jakim jest 'heineken open'er festival'.
szybie pakowanie i nad ranem wyjazd. 5h stania w pociągu jak sardynki w puszce, mając za korytarzowych 'współpodróżników' wiek średni zakrapiany alkoholem, starsze panie co chwila przepychające się do toalety (gdzie bez lewitacji pozostałych pasażerów, przepuszczenie ich było niemożliwe) oraz jakże agresywnego 'kogoś', który chciał zrównać wszystkich z ziemią. dobra. dojechaliśmy. bezcennym jest znalezienie miejsca na polu namiotowym, w momencie, gdy okazuje się, iż jakże potrzebne kijki, do wybudowania tego kilkudniowego 'domku', zostały w rodzimym mieście. hahaha. no cóż. zapieprzanie przez kolejne 5h po gdyni spowodowało, że ostatecznie znaleźliśmy namiot made in tesco. mała klitka, na dodatek 'jelly bean' w kolorowe cukierko-fasolki ;) niestety zmarnowaliśmy przez to całe otwarcie festiwalu i wszystkie koncerty pierwszego dnia. no cóż.
szczerze.?! mimo, iż nie był to mój pierwszy opener, jakoś nie potrafiłam się w nim odnaleźć. przerażało mnie to, że większość ludzi pojechało tam, by się pokazać, a nie posłuchać dobrej muzyki. po co tylko wydawać tak straszną ilość pieniędzy, tylko i wyłącznie na to, by przejść się dwa razy po lotnisku, zrobić kilka zdjęć i jechać (sądzę, iż w większości przypadków do hotelu). nie wiem, może ja tak nie umiem, albo może za stara już jestem, ale wytłumaczcie mi jedno: jak ci wszyscy 'lanserzy' to robią, że zawsze wyglądają perfekcyjnie, ubrani w najdroższe ciuchy i miliardy warstw (oczywiście z kaloszami, a w niektórych przypadkach nawet SZPILKAMI, włącznie) przy 30' upale.?! ja najchętniej chodziłabym cały czas w piżamie, albo dresie, bo przecież człowiek idzie na koncert się bawić, skakać, tańczyć, a nie tylko być. nie mogłabym założyć w takie miejsce jakiś 'lepszych' ciuchów, bo zamiast skupiać się na koncercie myślałabym cały czas o tym, czy czasem się nie pobrudzę, coś mi się nie podrze, czy ktoś mnie nie przypali, bądź nadepnie.
niesamowitym zjawiskiem jak dla mnie były (tak sądzę) 14-16 letnie dziewczyny, które już godzinę przed koncertem arctic monkeys pchały się pod scenę tak, że barierki wbijały im się w ich kościste ciałka, a w momencie, gdy tylko zaczęli grać i robiło się gorąco (miliardy ludzi napierające z każdych stron, do tego stopnia, że w pewnym momencie zrobiło się coś na miarę grupowego pogo) robiły sobie zdjęcie na tle sceny i uciekały. nie jarzę. jeśli chodzi o rihannę: hmm... na jej koncert czekałam równie 'podjarana' i sobie trochę poczekałam, ponieważ gwiazdka spóźniła się prawie godzinę (w momencie, gdy została wygwizdana, wyszła na scenę). nie będę was oszukiwać. koncert nie był jakiś zajebisty. większość piosenek leciało z playback'u, a wokalistka brzdękała coś tam raz po raz. kilka razy zdarzyło jej się zejść ze sceny (przynajmniej tak mi się wydaje), a na końcu znacząco seplenić. najwyraźniej była ostro wcięta, co było widać na zbliżeniach twarzy. ogólnie szału nie było, a zdecydowanie najlepszym koncertem na całym tym przedsięwzięciu był koncert marii peszek. takich artystów powinniśmy mieć.! przekazywała swoje teksty całą sobą, a na dodatek, widać było, że naprawdę jest tu dla nas wszystkich. świadczy o tym chociażby kilkugodzinne bisowanie. wow.
dobra już tak na koniec. podsumowanie: w kwestii openerowskiej ten ciężko zbierany przeze mnie, przez ponad pół roku 1000 zł wolałabym wydać na coś innego jeśli wiedziałabym co mnie czeka. zwłaszcza, że tydzień żywienia się suchą bułką z pasztetem, stania po 30 min w kolejce do tojka, prysznice w lodowatej wodzie, spanie na chyba najtwardszej górce w moim życiu i odczuwanie dyskomfortu powodowanego przez oglądanie lanserów, do najwspanialszych nie należy. niemniej jednak młodość ma swoje prawa i ma to swój urok. pod względem mentalnym i emocjonalnym, jaki dostałam gratis, w ogóle nie tyczącym się festiwalu - warto było wydać każde pieniądze.
na fashion stage, jak również na tych innych dziwnych rzeczach nie byłam. byłam tam dla koncertów, więc sprawozdania ode mnie na ten temat nie usłyszycie. natomiast mam nadzieję, że bedę miała wspaniałe zdjęcia, które robiłam zenitem. w piątek powinny być już wywołane, więc pojawi się kolejny post (o ile wyjdą). na chwilę obecną mam dla was tylko 7 zdjęć robionych telefonem i filmik z koncertu rihanny. nagrałam dla was 3/4 koncertu z super 'widoku' (k. :*), ale coś się stało i się zesrało. nie ma. jakoś na początku udało mi się nagrać jeszcze jeden, krótszy. o wiele gorszy, dodatkowo musiałam go przekonwertować, co pogorszyło jego jakość o kolejne 40%, ale dźwięk spoko. enjoy. dzięki wytrwańcom, którzy doczytali do końca :*
świetne zdjęcia! <3
OdpowiedzUsuń